Postać kobiety patrzy na miasto Kotonu i kieruje moje myśli do Królestwa Dahomeju. Jednego z najlepiej zorganizowanych królestw Afryki, przynajmniej w Afryce zachodniej, które szczyciło się wielotysięczną armią amazonek. Poza tym zasłynęło z despotyzmu, okrucieństwa władców i agresywności wojowników oraz ponurego kultu fetyszowskiego z krwawymi ofiarami z ludzi, z nadmierną wśród mieszkańców skłonnością do kanibalizmu. Władcy Dahomeju najdłużej sprzedawali swych jeńców i poddanych handlarzom niewolników. Nie tylko europejskim, za ich broń, ale handel niewolnikami kwitł tu na długo wcześniej niż biały człowiek postawił stopę na Czarnym Lądzie.
W Ouidah, niedaleko na zachód od stolicy było centrum handlu niewolnikami, dziś upamiętnione symboliczną Bramą bez powrotu – pomnikiem poświęconym tym, którzy ostatni raz tutaj stąpali po afrykańskiej ziemi. Od kilku lat miasto jest w remoncie, drogi i część zabytkowych budynków. Siedzę na ławce przed Świątynia pytona, obowiązkowym miejscem turystycznych wycieczek. Podjeżdża autobus, naprzeciw jest katolicka bazylika, tej turyści nie odwiedzają. Spoglądam na przyjezdnych i usiłuje zgadnąć skąd pochodzą. I bardzo się zdziwiłam. Z Polski. Trochę nie wyglądają. Ale kto dziś wygląda? A ja czekam na znajomego, nietypowego Benińczyka. Bowiem jak nazwać kogoś, kto ma w domu elektrycznych sprzętów kuchennych i właśnie wraca z Kotonu, gdzie był odebrać pralkę, która przypłynęła z Europy. Jej instalacja potrwa dziś 3 godziny i nie zakończy się. Nie pamiętam czy w którymkolwiek z afrykańskich domów, gdzie przebywałam była pralka. Z pominięciem białych pracowników ONZ w DRK. Na blacie kuchennym ma ustawiony cały arsenał AGD pod folią. Mocno zakurzoną. Myślałam, że nieużywane – a to tylko przeciwko kurzowi. W Afryce kurz jest jak wszechobecna teściowa: zawsze, wszędzie i trudno się jej pozbyć. Tylko że tu nie ma zwyczaju go ścierać.
No comments:
Post a Comment