Zamiast śniadania wybieram spacer i znowu trafiam na rybaków. Spotykam Koffę. Mówię, że zaraz wrócę, bo... chleb woła, z ulicy zgarnia mnie Ernest i częstuje śniadaniem po europejsku, czyli chlebem i kawą. Ogólnie więcej tu chleba rankiem na ulicy niż tradycyjnej buji.
Wracam w południe na plażę, rybacy już połączyli końce sieci. Wszyscy ciągną i ciągną, ale nic z tego, sieć nie chce wyjść z morza. W końcu ją otwierają jeszcze w wodzie, a kobiety wybierają ryby miskami. Jak któraś rybka przypadkiem spadnie, wpada do pagne, albo za pazuchę. Naturalna forma rabatu.
Od przybytku głowa nie boli, przeciwnie wielka radość dziś na plaży, bo połów niezwykle udany.
No comments:
Post a Comment