Z Calavi do Bohicon, czyli podróż przez świat z butelką Grant’s

Dzielnica Calavi rozciąga się tak, że człowiek zdąży zapomnieć, po co tam właściwie wjechał. Rozwlekła jak marzenia o Francji. Bo przecież wszyscy chcieliby wyjechać. Na przykład Paulowi odmówiono wizy, mimo że brat czeka na niego z zaproszeniem i pewnie też z paczką orzeszków. Na razie więc zamiast wieży Eiffla – codzienność afrykańska.

Droga do Bohicon mija jak film dokumentalny z serii „Zjedz to, zanim ci odjedzie”. Sprzedają banany, obrane papaje, cebulę, a także nerkowce w butelkach po whisky Grant’s – z naklejką "No to są nerkowce". Ktoś tu lubi recykling z rozmachem. Przy drodze całe kolekcje warzyw w koszyczkach – pomidory jak z pocztówki, cebula jak z rytuału woodoo. Pachnie kurzem, grillowaną kukurydzą i silnikiem, który ledwo żyje.

​Podróż i otoczenie

Za Calavi rozciąga się zielony busz sawanny z fragmentami lasów, w kierunku Bohicon. Zatrzymujemy się, a wokół natychmiast zbiegają się panie i dzieci z różnościami na głowach — oferują ser, pomidory, cebulę, papryczki, biały proszek, bazylię i musztardę afrykańską.

Naprawa samochodu na poboczu — a nad nim napis „Jesus es la solucion”. Kiedy auto się psuje, ludzie kładą za nim gałęzie co dwa metry, żeby ostrzec innych kierowców, a potem nikt ich już nie sprząta.

 


 

 

 

 

No comments:

Post a Comment