Przez wieś

Nie potrzeba słońca, żeby się ugotować. Pochmurno, ale powietrze tak gęste, że można go kroić. Idę przez wieś, spodnie przyklejone do ciała. Drogi jak ścieżki między domami, cisza aż boli — bo jak rybacy nie pracują, to nic się nie dzieje. No, chyba że spotykasz księdza woodoo albo sąsiadkę topless w pagne, która akurat gotuje coś w kotle.

Arno na swoim podwórku ceruje sieć, kobiety piorą, noszą wodę, gotują, zaglądają do garnków i pytaniami do mojego życia. Jedna z nich uznaje, że nie powinnam nieść miski z wodą na głowie, bo rozleję. Jeśli miska jest pełna, to ma rację. Chyba juz nie chcą, bym się platała dłużej między nimi. W zamian dostaję worek suszonych krewetek. To się nazywa interes życia.

Grand Popo dało mi pot, piach, meduzy, spieczoną skórę, kilka ryb i uścisk dłoni, który pamiętam bardziej niż inne.

 

 

 

 

No comments:

Post a Comment