Niedzielne defilady fryzur


Niedziela. Z młodszym synem Hortense ruszamy do kościoła. Po drodze mijamy fryzjera-artystę, który reklamuje męskie fryzury w stylu kolumbijskim. Obok malowany szyld: okrągłe twarze, perfekcyjna linia włosów, każdy zadowolony jak po randce z Beyoncé. Tyle że rzeczywistość często zderza się z tą wizją, ale kto by się czepiał? Uwielbiam benińskie ręcznie malowane reklamy! Fryzjerskie, gastronomiczne i iinych usług wszelakich.

Droga przez dzielnicę Caranjerou po nocnym deszczu przypomina tor przeszkód z błota i komarów. Nie da się przejść suchą stopą – chyba że się lata. Komarów pełno, jakby ktoś urządzał tu komarowe wesele.

W kościele – przegląd lokalnych fryzur i mody. Kolorowe turbany, suknie z wosku, koraliki, cekiny. Panowie wyprasowani jak na pogrzeb, dzieci w sandałkach i białych skarpetach. Msza trwa, a ja się zastanawiam, ilu z obecnych czci także bożki woodoo. W Beninie to przecież codzienność: katolicy, protestanci, muzułmanie i wyznawcy voodoo – wszyscy razem, czasem w jednej rodzinie, czasem nawet w jednej osobie.

Katolicy często łączą tradycyjne wierzenia z wiarą w Jezusa – Msza w niedzielę, rytuał z fetyszem w środę. Protestanci są bardziej restrykcyjni, działają w małych wspólnotach. W ich kościołach każdy zna każdego – jeśli jeden zgrzeszy, reszta wie i zaraz robi interwencję. Trochę jak lokalna NGO – z programem wsparcia i prewencją moralną.




No comments:

Post a Comment