​Piron z mięsem, plaża i ostatnie spotkania przed Francją


Soliou za tydzień leci do Francji – na pół roku, na studia. Zaprosił mnie na piron z mięsem w małej knajpce na rogu. Piron to taki tutejszy kuskus z mąki kukurydzianej, jedzony z gęstym sosem i mięsem. Wersja grillowana? Niebo w gębie. Wersja z rybą? No cóż, zależy od ryby. Soliou mówi, że jak już wrócę do Europy, to mam się odezwać – zaprosi mnie na piron we Francji. Tylko jeszcze musi znaleźć tam kogoś, kto go ugotuje.

Na razie jednak idziemy na plażę. Plaże w Cotonou szerokie, piaszczyste, z grubym, ciemnożółtym piaskiem. Morze Atlantyckie niespokojne, nie do kąpieli – chyba że ktoś chce zakończyć dzień w Togo. Ale za to widoki piękne, wiatr orzeźwiający, a dzieciaki biegają boso po piasku.

Obok kobieta z półmiskiem yamu na głowie, za nią inna niesie 6-kilogramową butlę gazu jak torebkę z Zary. Życie się toczy. Wchodzimy w zachód słońca.

 

 

 

 

No comments:

Post a Comment