Stare kobiety, święte patyki i czapka króla czyli ostatnia wizyta u Gatora

Na pożegnanie z południem Beninu, odwiedzam wieś Gatora. Jak zawsze, przed domem przy drodze siedzi stara kobieta z nieosłoniętym biustem, spokojna jak duch przodków i równie nieprzenikniona. Patrzy na mnie, jakby znała całą moją przeszłość i wszystkie plany na życie, ale uznała, że nie czas je komentować.

Wchodzimy do domostwa, które zbudował pradziadek Gatora, a jego siostra (również topless, z twarzą jak kora drzewa) pokazuje mi bliznę na policzku jako dowód pokrewieństwa. Blizna = siostra. Logiczne. Fetysze są dosłownie na każdym rogu – jakbyśmy byli w duchowej wersji IKEA, gdzie każda wnęka musi mieć jakiś amulet.

Robimy zdjęcie przy murowanym fetyszu Żoumo, a potem Gator prowadzi mnie do domu dziadka, piętrowego z wielkim portretem na ścianie. A w jego własnym domu odgarnia ubrania z łóżka, żebym mogła usiąść – luksusowa gościna w stylu minimalistycznym.

Jem ata i piję bujie, a potem idziemy do mamy napotkanej po drodze, która przygotowuje codziennie wywar z patyków i gałęzi. Smakuje jak ayahuaska na wakacjach, gorzko. To kobieta z Ganvie, cała w tatuażach jak żywa mapa kultury – ręce, twarz, kark

Na koniec, Gator pokazuje laskę dziadka z kości i obiecuje czapkę królewską – bo przecież jest teraz królem rodu. Ale czapka tkwi w worku razem z rzeczami zmarłej żony, pod warstwą kurzu i iinych rzeczy też pomieszanych z kurzem.
– Wiesz co, zostawmy to – mówię. – Nie jestem gotowa na wykopaliska archeologiczne.




 

No comments:

Post a Comment