Duchowa posiadłość oraz motocykl, kobieta i papaje czyli dramat w jednym akcie

Listopad, grudzień w Beninie to nie jest byle jakie przejście sezonów. Tu się powietrze zmienia – jakby ktoś przełączył klimat z „parnej sauny” na „pylisty filtr z suszarki”. To harmatan – suchy wiatr z Sahary. Niby ulga, bo nie leje się z ciebie, ale wciągasz nosem cały mikroklimat w proszku. Dzieci zaczynają chorować, ludzie pociągają nosem, apteki pracują na pełnych obrotach. Zima nad Zatoką Gwinejską, proszę państwa!











Dzisiaj "wylądowałam" na działce Gatora. Ma on wszystko, czego potrzebuje szanująca się duchowa posiadłość: wysokie drzewa z magicznymi liśćmi (na malarię!), krzaki ochronne, które „nie dopuszczają złego”, roślinę dobrobytu, którą trzeba włożyć do torby i wielką muszlę o nadnaturalnej mocy.

Gator, jak zwykle opowiada z uśmiechem:
– Wstaję rano, najpierw pozdrawiam swoje woodoo. Daję mu sodabi. Dla ducha, dla mnie. Potem dopiero moja żona dostaje „dzień dobry”.

Wypijają razem – on i jego bóstwo. Taki poranny toast z duchami.
– I już mam siłę. Do motoru, do życia, do żony – śmieje się. – Sodabi daje moc.

Na działce sąsiada – jezioro. A w nim odbijają się palmy kokosowe. Bajka? Raczej bajoro z klimatem. Tuż obok: fetysz na murku – ciastka, papierki, jedzenie. Ofiary dla ziemi. Niech chroni, niech daje. I żeby motocykl nikomu nie wjechał w papaje. 


Motocykl, kobieta i papaje – dramat w jednym akcie

Jazda motorem to w Beninie gra w slalom ekstremalny. Każdy jedzie, jak chce, gdzie chce, i jak się da. Klaksony to tu język miłości, ostrzeżenia i lekkiego wkurzenia. I w tej właśnie operze drogowej motocykl  wjechał w kobietę z miską papai na głowie. Papaje rozjechały się po całej drodze. Kobieta przeżyła. Miska nie.

No comments:

Post a Comment