Abomey. Serce dawnego królestwa i dusza tradycji. Miejsce, w którym przeszłość nie rdzewieje, ale pokrywa się kurzem – jak stare maski w biurze turystycznym. Tu historia nie kończy się na murach – ona wylewa się z opowieści przewodnika, który z dumą i zapałem tłumaczy symbole, legendy i sekrety pałaców, jakby sam był jednym z królewskich potomków.
Legenda mówi, że początki królestwa Abomey sięgają romansu pięknej księżniczki z Togo i myśliwego. Zakochani, ale ich los rozdzieliła wola króla – księżniczka została jego żoną. Urodziła mu syna, który miał zostać królem, ale tron trafił do dziecka z innego związku. Tu, jak w życiu – uczucia przegrywają z polityką.
Przed pałacami rytuały. Między kamykami
zauważam gliniane naczynka, a wokół nich wyschnięte resztki
czegoś, co wygląda na ofiary. Pod rozłożystymi drzewami o
czerwonych gwiaździstych owocach czekali kiedyś petenci na
audiencję. W cieniu, w napięciu. Król był tu nie tylko politykiem
– był sędzią, duchowym przywódcą, strażnikiem porządku.
Pałace – położone na rozległym terenie, czasem częściowo odrestaurowane, ale czasem – już przekształcone w pole uprawne, jak ten z rosnącym groszkiem. Bocco, nasz towarzysz, zdejmuje buty i chodzi boso – mówi, że kontakt z kamieniami obniża ciśnienie. Przed drugim pałacem stoi ogromny baobab, wokół niego ślady rytuałów – pozostałości liści, wosku, pyłu i kolorowych tkanin.
W trzecim pałacu, na drugim dziedzińcu, natrafiamy na warsztat artystów. Kiedyś obok było źródło, którym częstowano przybyłych. Pałac miał trzy strefy – kontrola i sprawdzanie wchodzących, potem przestrzeń spotkań, a dalej już tylko prywatne życie króla i jego kobiet.
No comments:
Post a Comment