Powrót do Bohiconu przez Dasę – i przemyślenia Rollanda

 Wracam do Bohiconu przez Dasę. Mijamy stragany z przecierem arachidowym na sos i z workami gari – białym, puszystym, sypkim, jakby ktoś tarł suchy śnieg z manioku. Po drodze znów widzę nerkowce w butelkach po Grant’s – Calavi specjalizuje się w takich wynalazkach: stary szkło i nowe przeznaczenie.

Środkowa część Beninu, czyli departament Zou, zahaczająca też o Collines, to głównie uprawy bawełny i nerkowców. Pola wyglądają teraz jakby trochę odetchnęły po ostatnich deszczach. Zielono, soczyście.

Wieczorem, przy lekkim oparze dymu z palonego węgla i aromacie mięsa, Rolland opowiada długo i namiętnie. Nie rozumie, czemu wszyscy ciągną do Cotonou. Tam już nie ma miejsca, ziemia droga, hałas, tłok, bezrobocie. A tutaj – północna i środkowa część kraju – ziemi pod dostatkiem, można sadzić, budować, sprzedawać. Możliwości, mówi, są, trzeba tylko widzieć rynek. Tylko trzeba umieć się zatrzymać – ci, co wyjeżdżają na długo do Europy, tracą kontakt z tutejszą rzeczywistością, wracają bez „nosa” do interesów.


Mówi, że Adża opanowali wiele wsi – handlują alkoholem i papierosami, a z tego są pieniądze. On sam kupił książkę o tym, jak być bogatym – za premię, którą dostał na koniec roku. Kupił też trochę ziemi, posadził maniok. Ale chłopak, który miał dbać o pole, zaniedbał wszystko. Plony przepadły. „To nic,” mówi Rolland z rozbrajającym spokojem. „Uczę się na błędach.”

Na kolację przygotowuje sos pomidorowy z mięsem zająca. W okolicach Bohiconu dziczyzna jest tańsza niż w Cotonou. Można dostać zająca, aguti, perliczki. Życie jest prostsze, ale i bardziej nieprzewidywalne.

Rolland aplikuje o wszystko – wizę do Stanów, udział w projektach NGO, granty, mikrofinansowanie. Co tydzień gdzieś wysyła formularz. Wiara, że coś w końcu „chwyci”, trzyma go na powierzchni.




 

No comments:

Post a Comment